wtorek, 10 października 2017

LANA DEL REY "Lust For Life" ( 2017 )

INDIE POP

O ELIZABETH WOOLRIDGE GRANT, bo tak naprawdę nazywa się LANA DEL REY, pisałem już przy okazji jej poprzedniej płyty "Honeymoon" z 2015 roku. Artystka na szczęście nadal robi to samo za co chwała jej. Choć może wydawać się, iż zaczyna się powtarzać, nie rozwija się i stoi w miejscu to cóż, można jej to wybaczyć, zwłaszcza, że robi to w wyjątkowo subtelny sposób. W jej muzyce sporo melancholii, nostalgii, zadumy i podniosłości. I co z tego, że każdy jej utwór brzmi tak samo. Kiedy uważnie się przysłuchamy, usłyszymy, że wcale tak nie jest. Pod warunkiem, że kochamy taki nastrój, wtedy jej muzyka nie będzie nas nużyć.

Jedyny zarzut to taki, iż 72 minuty- tyle trwa płyta - to stanowczo za długo dla tego typu muzyki. Za to z pewnością możemy winić wytwórnię, bo te zazwyczaj dyktują tego typu warunki. Zresztą w każdej muzyce ( no może poza rockiem progresywnym 72 są do zniesienia ) 16 nagrań zamieszczonych na płycie może znudzić, a nawet wymęczyć. To stanowczo za długo by głowa mogła naraz przyswoić tyle nowej muzyki. Do takiego stanu rzeczy przyczyniła się również era płyt kompaktowych. Winyl miał ograniczoną przestrzeń i niejako wymuszał zawarcie na nich 10 nagrań. Ale te płyty były doskonałe w każdym calu. Kompakt z racji możliwości większego zapisu troszkę tu namieszał. Niejednokrotnie można było zrezygnować z jednego czy dwóch nagrań dla tych naprawdę 10 czy 12 wyjątkowych.

Jest właściwie jeszcze jeden zarzut. Nie wiem na ile jest to "zasługa" wytwórni, a na ile decyzja samej ELIZABETH -przepraszam... - LANY. Otóż dwa najpiękniejsze nagrania z tej płyty ( "Summer Bummer" oraz "Groupie Love" ) są zarazem dwoma najgorszymi. Dlaczego? Na taki stan rzeczy wpływ ma koszmarny rap na nich zawarty. Nienawidzę tego. Taka muzyka zawsze kojarzyła mi się z czymś totalnie bezgustownym, prymitywnym i prostackim. Do dziś nie łapię jak może się to komuś podobać. Ale co robić, niektórym brakuje wrażliwości muzycznej. Polecam - obok singlowego "Love" czy tytułowego "Lust For Life" - dwa kolejne śliczne nagrania. Mowa o "White Mustang" oraz "God Bless America - And All The Beautiful Women In It". Na dokładke niech będą jeszcze "When The World Was At War We Kept Dancing" oraz dwa wspaniałe duety - "Beautiful People Beautiful Problems" ze STEVIE NICKS z FLEETWOOD MAC i "Tomorrow Never Came" z SEANEM ONO LENNONEM, a więc synem JOHNA LENNONA z THE BEATLES. Zarówno NICKS w pierwszym i LENNON w drugim z nagrań są ich współautorami. Co ciekawe utwór LENNONA naprawdę brzmi "beatlesowsko" i mówię tutaj bardziej o linii melodycznej aniżeli o samej aranżacji. Widać syn odziedziczył tę samą wrażliwość. No i głos oczywiście.

POSŁUCHAJ:

https://www.youtube.com/watch?v=F4ELqraXx-U

Pozdrawiam

OSKAR PENDYK

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz