wtorek, 8 września 2020

RARYTASY część 10

FLYING COLORS "Third Degree" ( 2019 )

PROGRESSIVE ROCK

NEAL MORSE to człowiek bardzo religijny, ale przede wszystkim wspaniały muzyk, kompozytor, multiinstrumentalista. Przemiana duchowa nastąpiła w nim ok 2002 roku kiedy to opuścił swoją niegdyś założoną z bratem Alanem grupę SPOCK'S BEARD. Pokochałem głos NEALA, kompozycje, pamiętam jak nie mogłem się oderwać od nagrania "Revelation" z albumu "V" ( 2002 ). Kiedy odszedł z zespołu stało się jasne jaki wpływ miał na brzmienie bowiem grupa od tamtego czasu - choć wciąż istnieje i nagrywa - nigdy nie zbliżyła się nawet na cal do tamtych dokonań. I mimo, że nadal kupuje ich płyty to robię to już raczej z dawnej sympatii i szacunku niż z dawno temu odczuwanymi wypiekami na twarzy.


STEVE zabrał swoje brzmienie także do TRANSATLANTIC, THE NEAL MORSE BAND, FLYING COLORS czy na albumy solowe. Chyba już na zawsze kamieniem milowym pozostaną genialny album solowy "Testimony" z ( 2003 ) czy "Bridge Across Forever" ( 2001 ) grupy TRANSATLANTIC. Artysta, mimo tworzenia muzyki skomplikowanej, wymagającej skupienia i odpowiedniego myślenia pozostaje muzykiem nad wyraz płodnym. Tylko w tym roku wydał trzy albumy, a nie liczę albumów koncertowych oraz przygotowywanego na 2021 rok piątego albumu TRANSATLANTIC. Dopiero co ukazała się płyta jego kolejnego projektu MORSE/PORTNOY/GEORGE, a już 11 września ukaże się kolejna solówka, a na grudzień przygotowywana jest koncertówka. Kolega Grzegorz ostatnio powiedział, iż MORSE chyba tworzy na ilość, nie jakość. Nic bardziej mylnego, swego czasu również STEVEN WILSON ( ex -PORCUPINE TREE ) tworzył równie okazale i ani na moment nie zdjął nogi z gazu. W przeciwieństwie do WILSONA, MORSE zdaje się...przyśpieszać.

Wydany w 2019 roku trzeci album FLYING COLORS różni się tym od pozostałych projektów MORSE'A, że muzyk w nim....nie śpiewa jeśli nie policzymy pojedynczych "wtrąceń". Jako miłośnik jego głosu nie do końca potrafiłem się skupić na nowym albumie FLYING COLORS wiedząc, że nie usłyszę ukochanego wokalu. Muzyka jednak to w pełni wynagradza, a śpiewający w grupie CASEY MCPHERSON wychodzi z powierzonego mu zadania obronną ręką ( a raczej głosem ).

Płyta - jakżeby inaczej - to kwintesencja tego za co kochamy STEVE'A, ale też jest i sporo zaskoczeń. Utwory są przede wszystkim różnorodne, mamy zmienność nastrojów co cechuje tego typu twórczość, a takie perły jak chociażby otwierający całość "The Loss Inside", następujący po nim o stosownym tytule "More" czy przecudna, niemal o bluesowych korzeniach ballada "Last Train Home" dowodzą wielkości tego artysty. I choć w załączonej do płyty książeczce jak byk napisane, iż za kompozycje odpowiedzialny jest cały kwintet to jednak nie sposób oprzeć się wrażeniu, że na ostateczny kształt całości wpływ miał właśnie MORSE.

P.S. Uwielbiam te limitowane wydania płyt, a "Third Degree" jest właśnie jednym z takich wydań. Komu mało te 9 zawartych na płycie nagrań, temu polecam sięgnąć po wersję limitowaną, zawierającą  - poza pięknym opakowaniem, dość obszerną książeczką oraz dwiema podkładkami pod szklanki - to co najważniejsze, a więc dodatkowy dysk z materiałem audio, na którym alternatywne wersje wybranych nagrań oraz nagranie dodatkowe "Waiting For The Sun".

POSŁUCHAJ:  https://www.youtube.com/watch?v=1HvrtfJQbIE

Płyta w całej okazałości...
 
...po otwarciu pudełka...

...oraz po wyjęciu jego zawartości: CD, bonus CD z dodatkowym
materiałem, okazała książeczka oraz dwie podstawki pod szklanki.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz