niedziela, 14 lutego 2016

RHAPSODY OF FIRE "Into The Legend" ( 2016 )

SYMPHONIC METAL

Ta włoska grupa wydaje albumy od 1997 roku. Wtedy jeszcze pod nazwą RHAPSODY, niestety ze względów prawnych zmuszona do jej zmienienia a raczej - jak w tym przypadku - wzbogacenia o słowa "Of Fire". Z grupy w 2011 odszedł też mózg zespołu gitarzysta LUCA TURILLI zakładając własną grupę LUCA TURILLI'S RHAPSODY. Na szczęście grupa sobie radzi a najważniejsze, zę pozostał niesamowity i niezastąpiony wokalista jakim jest FABIO LIONE. Kapitalny rycerski metal. Choć grupa chyba najlepsze ma już za sobą to naprawdę wciąż zachwyca. Właśnie wydała swój dziesiąty album ( błędnie podaje się, że 11-ty licząc epkę "Rain Of A Thosusand Flkames" ( 2001 ) jako album studyjny ).

Płytę otwiera tradycyjnie już intro. Najnowsze nazywa się "In Principio". Ładne, ale nie powalające jak to bywało na pierwszych płytach grupy. Po nim mamy nagranie "Distant Sky". Dość przeciętne i choć album brzmi cały czas jak "RHAPDOY OF FIRE " to czegoś mi tutaj brakuje. Albo ja się już zestarzałem, albo za dużo muzyki i przez to człowiek stał się bardziej wymagający w związku z czym mało co go zachwyca. Za to kolejny tytułowy "Into The Legend" to już inna bajka. Mocna zwrotka, kapitalny melodyjny refren i mroczne wykończenie utworu, wszystko epicko-symfonicznie.  Taki RHAPSODY uwielbiam. W następnym "Winter's Rain" dzieje się bardzo dużo. Zmiany nastrojów, tempa, zaskoczenia, kapitalna solówka, i niesamowite wykończenie nagrania. A to jedno ze spokojniejszych nagrań. Z kolei "A Voice In The Cold Wind" to nagranie jakich grupa miała już kilka w swojej dyskografii. Takie klimaty możemy usłyszeć w filmach o średniowieczu gdzie wszystko podlane jest tutaj przepięknym, folkowym sosem. Do tego wspaniałe chóry, których zresztą mamy jak zwykle mnóstwo. Kapitalny jest "Valley Of Shadows". Niesamowity refren, a do tego w 3 minucie i 30 sekundzie wpleciony mamy fragment otwierającego album "In Principio". Po nim następuje rewelacyjna solówka oraz chóry oczywiście. Wszystko pędzi niczym maglev ( supeszybka kolej magnetyczna ). Po nim następuje dobrze nam znana singlowa ballada "Shining Star". Średniak aczkolwiek z fajnym refrenem. "Realms Of Light" to jest coś co uwielbiam. Kapitalny utwór, momentami niesamowicie mroczny z kapitalną solówką. Co się tutaj dzieje w końcówce trzeciej minuty w części instrumentalnej. Niesamowite. "Rage Of Darkness" to kolejna petarda w stylu zespołu. Tutaj również polecam końcówkę czwartej minuty ze względu na kapitalną część instrumentalną. Na koniec suita, blisko 17-minutowa "The Kiss Of Life". Na godny finał. Kapitalne chóry i zagrywki, zagrywki jakich jeszcze nie było. Rewelacyjny utwór godny tej nazwy. Bałem się go ponieważ ostatnio zespół kilka razy poległ przy nieco dłuższych nagraniach. Tutaj na szczęści jest inaczej. Warto było czekać. "The Kiss Of Life" to moim zdaniem najmocniejszy punkt albumu. Jedyny zarzut to taki, iż wokalista FABIO LIONE coś tym razem niewyraźnie śpiewa choć jak wiadomo głos ma jak dzwon.
Z racji tego, iż posiadam wersję limitowaną tej płyty jestem bogatszy o nagranie dodatkowe jakie się na niej znajduje a mianowicie hiszpańską wersję nagrania "Shining Star" tutaj zatytułowana "Volar Sin Dolor". Jest jeszcze dołożony teledysk do nagrania "Into The Legend" chociaż pewnie go nie obejrzę jak to bywa u mnie z tego rodzaju dodatkami. Chce je mieć, ale ich nie oglądam.

Do odsłuchu ( i do obejrzenia ) właśnie teledysk do "Into The Legend".

POSŁUCHAJ i OBEJRZYJ:

https://www.youtube.com/watch?v=__6VtmQxsg0

Pozdrawiam

OSKAR PENDYK

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz