sobota, 29 sierpnia 2015

IRON MAIDEN "The Final Frontier" ( 2010 )

HEAVY METAL

Grupy IRON MAIDEN przedstawiać nie muszę ponieważ wychodzę z założenia iż każdy szanujący się fan heavy metalu grupę zna - a co a tym idzie - ich płyty posiada w domu na półce. Tych, którzy jednak nie znają, odsyłam do sieci.

Pamiętam, że z wypiekami na twarzy leciałem po ten album do sklepu. Byłem bardzo podekscytowany a to za sprawą genialnej poprzedniej płyty "A Matter Of Life And Death" z 2006 roku. Pamiętam też, że kiedy skończyłem słuchać "The Final Frontier" czułem pewien niedosyt. Czegoś mi na tej płycie brakowało, nie wiedziałem tylko czego bo właściwie wszystko było na miejscu. Poza tym poprzednią płytą grupa ustawiła wysoko poprzeczkę, a każda następna płyta po wspomnianej genialnej "A Matter Of Life And Death" siłą rzeczy musi wydać się słabsza. Grupie też zarzucano iż skręca w rejony rocka progresywnego i na siłę rozciąga czas trwania utworów.

Nic bardziej mylnego. Owszem grupa się cały czas zmienia ewoluuje, ale który zespól tego nie robi. Z czasem płyta "The Final Frontier" nabrała kolorów. Może wtedy gdy słuchałem jej po raz pierwszy nie miałem dnia na taką muzykę?

Na pewno zaskakuje rozpoczynający płytę "Satellite 15...The Final Frontier". Blisko 9-cio minutowy utwór a taki klasyczny IRON MAIDEN pojawia się dopiero w okolicach 4 minuty i 30-ej sekundy. Jest to swego rodzaju wprowadzenie, intro czym grupa jakby delikatnie świętuje ten jubileuszowy piętnasty album. Później jest już tylko lepiej. Dowodem na to jest kapitalny singlowy "El Dorado", ( bijący na głowę najnowszy "Speed Of Light" ) potwierdzający też zarzut fanów iż grupa skręca brzmieniowo w stronę rocka progresywnego. A dokładnie progresywnego metalu bo kiedy BRUCE DICKINSON wyśpiewuje fragment "...i'm the jester with no tears..." nie sposób nie zauważyć podobieństw do DREAM THEATER. A żeby było ciekawiej grupa promując ten album w Ameryce Północnej w 2010 roku występowała właśnie obok wspomnianego DREAM THEATER czego dowód poniżej w postaci plakatu.


Moimi ulubionymi utworami na tej płycie ( to są klejnoty ) są "Mother Of Mercy" ( genialny refren ), "Isle Of Avalon", "Starblind" czy ponad 8-śmio minutowy "The Man Who Would Be King", który wbija w fotel szczególnie w 3-ej minucie i 15-ej sekundzie kiedy DICKINSON wyśpiewuje "...life is not a rehearsal...". Ale kto nie zna tego utworu ( mam nadzieję, że takich nie ma ) niech nie robi czegoś takiego jak przeskakiwanie pilotem na ten właśnie moment. Nie ma nic gorszego. Efekt jest piorunujący tylko wtedy kiedy słucha się utworu od początku do końca. Wtedy jest się właściwie zaskoczonym.
Mam nadzieję, że najnowszy album IRON MAIDEN "The Book Of Souls", który ukaże się 4 września będzie równie genialny co omówione powyżej dwa poprzednie albumy zespołu. Do posłuchania wspomniany "Mother Of Mercy".

POSŁUCHAJ:

https://www.youtube.com/watch?v=WbCrjf9Q3Vw

Pozdrawiam

OSKAR PENDYK

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz